Ten tytuł za mną chodził. Był dosłownie wszędzie. Słyszałam o tej książce w radiu, widziałam reklamy, na Instagramie krążyło dużo zdjęć jej okładki. Król Moczarów i córka, która wykorzystując umiejętności, które przekazywał jej przez całe życie, musi stanąć z nim do walki. Mocny, wciągający i pełen akcji thriller. Tak się zapowiadał. A jak było naprawdę? O tym w dzisiejszej recenzji.
Moje serce przestaje bić. Nic nie widzę, nie mogę oddychać. Nie słyszę niczego poza pulsowaniem krwi w uszach. Jacob Holbrook uciekł z więzienia. Król Moczarów. Mój ojciec. A to właśnie ja wpakowałam go za kraty. [fragment książki]
Kiedy Helena dowiaduje się o ucieczce ojca z więzienia wie, że ona i jej dwie córki znalazły się w niebezpieczeństwie. Jacob Holbroook, zwany Królem Moczarów, przed laty porwał matkę Heleny i więził na odludziu. Główna bohaterka, jako dziecko, nie była świadoma tego, że z jej rodziną jest coś nie tak. Nikt z najbliższych nie zna mrocznej przeszłości kobiety, która od ojca nauczyła się wszystkiego – nawet zabijania. Teraz musi to wykorzystać przeciwko niemu.
Autorką książki „Córka króla moczarów” jest Karen Dionne. Premiera powieści miała miejsce w październiku 2017 roku. Ukazała się nakładem wydawnictwa Media Rodzina. Tak jak wspomniałam, o książce słyszałam dużo – jej reklamy pojawiały się dosłownie wszędzie. W pewnym momencie miałam wrażenie, że „Córka króla moczarów” mnie śledzi :) Spodziewałam się po tej książce niesamowitego klimatu (w końcu jesteśmy na mrocznych moczarach), wciągającej fabuły (owianej tajemniczością) i akcji zapierającej dech w piersiach – córka i ojciec, oboje znający swoje wspólne słabości, posługujący się umiejętnościami nieosiągalnymi dla zwykłego człowieka, próbują się dopaść. A jak było naprawdę? Nieco inaczej.
Pierwszym aspektem, który przeszkadzał mi w lekturze tej książki były bardzo długie, rozwlekłe opisy, które przez kilkanaście/kilkadziesiąt stron nie były przerwane żadnym dialogiem. Fabuła i pomysł na historię jest ciekawy, z dużym potencjałem, aczkolwiek mam wrażenie, że nie do końca wykorzystanym. Wydarzenia, które rozgrywają się po ucieczce Jacoba z więzienia, można byłoby spisać na 10 stronach, cała reszta jest opisem wspomnień i wydarzeń, które miały miejsce w dzieciństwie Heleny. Brakuje tutaj akcji – w książce nie znajdziecie emocjonującego pościgu, sytuacji mrożących krew w żyłach czy szokujących wydarzeń. Jakkolwiek smutne są wspomnienia głównej bohaterki to opowiedziane są one w sposób bardzo statyczny, powolny i niejednokrotnie nużący czytelnika. Klimat jest, całość ma ręce i nogi, ale jest to zupełnie inna historia niż ta której się spodziewałam. Czy jestem nią rozczarowana? Niestety tak.
Jeśli szukacie książki, która Was wciągnie, zaskoczy i spowoduje, że niejednokrotnie będziecie mieli ciarki – to nie sięgajcie po „Córkę króla moczarów”. Historia ta przypadnie do gustu czytelnikom, którzy od lektury oczekują wyciszenia, dużej ilości opisów i niesamowitego klimatu – ta książka zdecydowanie ma to wszystko. Czy jest to lektura zła? Nie do końca. Mi nie przypadła do gustu, ponieważ spodziewałam się po niej zupełnie czegoś innego. Byłam pewna, że na kartach tej książki odnajdę historię, która będzie trzymała w napięciu aż do samego końca. Dla mnie była zbyt monotonna, jednak wierzę, że jest grupa czytelników, której przypadnie do gustu.
Za udostępnienie egzemplarza do recenzji, dziękuję wydawnictwu Media Rodzina.