Uwielbiam książki Martyny Senator. Nie będę tego kryła. Kiedy dowiedziałam się, że w tym roku ma ukazać się jej kolejna powieść, to wyczekiwałam każdej wspominki na temat planowanej daty premiery. I oto jest. Zapraszam Was na premierową recenzję.
Zoja jest maturzystką, która pracuje w salonie tatuażu swojego taty. Na jednej ze zmian do studia przychodzi Filip, dwudziestolatek, który pragnie sobie wytatuować tajemniczy wzór zapisany kodem binarnym. Już podczas pierwszego spotkania między chłopakiem i dziewczyną zaczyna iskrzyć. Niedługo później para zaczyna się przyjaźnić i powoli pracować nad swoim związkiem. W międzyczasie jednak dochodzi od kilku poważnych wydarzeń w ich życiu. Wydarzeń, które zapamiętają na zawsze.
„Z ciszy” to czwarty tom serii „Z miłości” od Martyny Senator. Powieść ukazała się nakładem wydawnictwa We Need Ya w lipcu 2019 roku. Od razu uspokajam, że jeśli nie mieliście okazji zapoznać się z poprzednimi trzema tomami to nic straconego – książki można czytać w dowolnej kolejności. Sama przeczytałam wcześniej „Z popiołów” oraz „Z otchłani”, przede mną jeszcze „Z nicości”. W moich wcześniejszych recenzjach książek Martyny możecie czytać, że nazywam ją polską Colleen Hoover. Mam nadzieję, że autorka nie jest na mnie zła o to porównanie, ale rzeczywiście książki Martyny bardzo przypominają mi stylem wczesne powieści Hoover. Są przyjemne, momentami bardzo urocze, pełne magii pierwszego zakochania, pierwszych kroków w dorosłość i chwil, kiedy wszystko jest jakby „bardziej”. Oprócz tego poruszają zazwyczaj trudne tematy i w całej swojej swojskości przemycają też życiowe mądrości.
„Z ciszy” to powieść, która niesamowicie wciąga. Ja przeczytałam ją „na raz” :) Nie mogłam jej odłożyć na bok. Postaci wykreowane przez Martynę są wyjątkowe, charakterystyczne i zapadają w pamięć. Zoi i Filipa po prostu nie da się nie lubić. Ona jest dziewczyną o bardzo określonych, dojrzałych poglądach i stara się w życiu kierować swoimi zasadami. On jest lekkoduchem, zawadiaką i pozytywnie zakręconym człowiekiem. Ten duet to wybuchowe połączenie, którego losy przynoszą dużo uśmiechu, ale też ogrom refleksji oraz przemyśleń. Nie ukrywam, że autorka nie przygotowała dla swoich bohaterów łatwego życia. Pomimo młodego wieku, zarówno Zoja, jak i Filip, wiele już przeszli. Przed nimi kolejne mroczne i trudne wydarzenia, które z pewnością wpłyną na całe ich przyszłe życie. Niezwykle przejmujący jest fakt, iż postaci występujące w tej książce oraz traumatyczne wydarzenia są inspirowane prawdziwymi wydarzeniami, oraz bliskimi osobami z życia autorki. Przyznam, że kiedy się o tym dowiedziałam, to miałam ciarki. Czułam, że rzeczywistość opisywana przez Martynę to coś więcej niż fikcja literacka. Myślę, że genialnie wyszło jej oddanie wszystkich emocji i przeżyć głównych bohaterów w tych stresowych sytuacjach. Trudno napisać tutaj coś więcej, aby uniknąć spoilerów – powiem jedno, musicie ją przeczytać.
Książka jest teoretycznie kierowana do młodzieży i młodych dorosłych, jednak porusza tematykę uniwersalną wiekowo i z pewnością przypadnie do gustu nawet nieco starszym odbiorcom. Ja lekturę „Z ciszy” mam już dawno za sobą a jej fabuła nadal siedzi mi w głowie. Momentami miałam już ochotę powiedzieć: „dość”. Za dużo tych ciężkich przeżyć, za dużo na nich spada. Jednak czy nie tak czasem wygląda życie? Nie zawsze jest kolorowo i przyjemnie. Według mnie ta powieść pokazuje, że pomimo tego, iż czasem możemy upaść, to warto mieć wokół siebie ludzi, którzy pomogą nam z tego wyjść. To bardzo pouczająca powieść, po którą powinno sięgnąć szerokie grono czytelników. Ja polecam :)