To nie jest powieść dla ludzi o słabych nerwach. Jeśli jednak szukacie kryminału, który wzbudzi w Was mieszane odczucia – który z jednej strony będzie Wam się podobał, a drugiej odpychał i brzydził, to czuję, że ten tytuł może Wam się spodobać :) Zapraszam do lektury dzisiejszej recenzji!
Mroczne zakątki Wrocławia ujawniają swoje ponure sekrety. W parku Południowym zostają odnalezione zwłoki mężczyzny. Niedługo później dochodzi do kolejnego morderstwa. Czy oba zajścia są ze sobą powiązane? Sprawę próbuje wyjaśnić doświadczony podkomisarz Roman Sadowski. Czy będzie w stanie dorwać seryjnego mordercę, który nie zamierza zwolnić tempa i podejmuje się popełnienia kolejnych morderstw?
„Wiwisekcja zbrodni” to debiutancka powieść Andrzeja Janikowskiego, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Lira pod koniec czerwca 2020. Powieść liczy ponad 570 stron i nie będę kryła, że kiedy wpadła w moje ręce, to nieco zwątpiłam :) Nie jestem fanką aż tak obszernych kryminałów, jednak niezwykle klimatyczna okładka, oraz krótkie notki, jakie o książce czytałam, zachęciły mnie do tego, aby dać jej szansę. Teraz już wiem, że nie będzie to może mój ulubiony kryminał, ale jestem w stanie określić, komu spodoba się na pewno. W moim odczuciu, z lektury „Wiwisekcji zbrodni” najbardziej zadowoleni będą fani książek Katarzyny Bondy oraz Chrisa Cartera. Dlaczego właśnie tak? Już tłumaczę, gdzie widzę podobieństwa.
Jeśli chodzi o kryminały Bondy — po pierwsze, objętość. To całkiem pokaźna cegiełka, na kartach, której odnajdziecie wiele bardzo klimatycznych i często odbiegających od głównego wątku, opisów. Objaśnienia te nadają całości niesamowitej atmosfery, ale nieco zwalniają tempo powieści. I to jeden z tych aspektów, dla których ten tytuł nie będzie moim ulubionym. Jestem jednak fanką bardziej dynamicznej akcji. Natomiast nie da się odmówić autorowi tego, że wykreował bardzo ciekawych bohaterów i zadbał o holistyczne nakreślenie ich osobowości oraz historii. Po drugie – wielowątkowość. To nieco łączy się z tym, o czym pisałam wcześniej, rozpisywaniem się, uciekaniem trochę w bok, przytaczaniem innych historii. Mało uważny czytelnik może mieć momentami problem w odnalezieniu się w gąszczu tych anegdot i intryg oraz trafnym zdefiniowaniu, który aspekt historii tak naprawdę jest najważniejszy. Jednak czytelnik uważny, wyczulony na niuanse, z pewnością doceni ilość ciekawostek i tematów, których podjął się autor.
Jeśli chodzi o thrillery Chrisa Cartera – trupy, krew, wymyślne tortury... Tego znajdziecie tutaj bardzo dużo. I to, z drugiej strony, aspekt, który mnie w tej powieści totalnie kupił. Jakkolwiek to nie zabrzmi, lubię takie opisy, które budzą we mnie skrajne emocje – obrzydzenie, niechęć, stawiają włoski na rękach. Czytając o metodach, jakimi posługiwał się morderca, miałam dosłownie ciarki na plecach. I pewnie to właśnie dlatego, koniec końców, ta dłużąca się fabuła, w ogóle mi nie przeszkadzała. Bo była przeplatana historiami, które mnie budziły i stawiały do pionu ;)
Kolejnym aspektem, na który warto zwrócić uwagę, jest nieprzewidywalność historii, którą nakreślił autor. To szczególnie ważne przy kryminałach, aby do końca nie być pewnym, kto tak naprawdę stoi za sprawą. I tak właśnie było tutaj. Byliśmy wodzeni za nos, wpuszczani w maliny, do końca trzymaniu w niepewności.
Pomimo minusów, które starałam się wskazać powyżej, jestem z tej lektury bardzo zadowolona. Nie sprawi ona, że teraz zacznę chętniej sięgać po obszerne kryminały, z wieloma anegdotami, ale jestem w stanie docenić pracę autora i z ciekawością będę obserwować jego kolejne działania na rynku wydawniczym. Jestem też pewna, że jeśli ten kryminał trafi do fanów powieści wielowątkowych i kryjących w sobie ogrom teorii oraz ciekawostek, to podbije wiele serc :) Warto mówić o nim głośno i zdecydowanie warto go przeczytać. Polecam.